sobota, 26 stycznia 2013

I Landfill

- Gdzie są, cholera, moje kanapki?! - krzyk Lou przeszywa powietrze, a ja kulę się na sofie. Czuję, jak wzbiera we mnie gniew i frustracja. - Kuźwa mać, Ammie!
Zrywam się z kanapy i podchodzę do stołu wskazując palcem na razowe pieczywo przekładane folią. Schylam się do szafki kuchennej i wyjmuję z niej jabłko. Wszystko zawijam w papier i z zaciśniętymi wargami wręczam Lou do ręki. Stoi nieruchomy, słyszę tylko jego ciężki oddech. Jest zniecierpliwiony i jak zawsze spóźniony. Jak zawsze zły. Szybkim ruchem chowa śniadanie do torby i poprawia płaszcz.
- Będę wieczorem, nie czekaj na mnie z obiadem. - słyszę jeszcze i drzwi wejściowe zamykają się z trzaskiem. Moje oczy wzbierają łzami.
Muszę się uspokoić, bo każdy nerw we mnie pulsuje i z trudem przełykam ślinę. Wieczorem będzie lepiej.Wracam na sofę i powracam do rozpoczętej lektury, ale nie mogę się skupić. Wyglądam przez okno naszego domku. Lisburry jest ciche i spokojne jak co dnia. Biały puch pokrywa wrzosowe pola, widzę zarys śniegowych pagórków po wschodniej stronie.Rok temu ten widok pewnie by mnie uspokoił, jako tako zagłuszył wyrzuty sumienia. Teraz, kiedy wszystko się zmieniło, nie potrafię odnaleźć radości w podziwianiu zapierającej dech w piersiach okolicy. Duszę się tu, taka jest prawda. I dobrze wiem, że nie ja jedna. Louis jest równie nieszczęśliwy. Tak, teraz wszystko się zmieniło. Życie u boku ,,tego jedynego'' nie jest takie, jak sobie wyobrażałam.
Ocieram łzę spływającą po policzku. Dobrze wiem, że wieczorem nie będzie lepiej. Nigdy już nie będzie lepiej.
Godziny mijają mi wolno, jak zwykle. Pogrążona w czarnych myślach nie ruszam się z sofy aż do 20:00 i nawet nie zauważam, kiedy Louis wraca do domu. Z półsnu wyrywa mnie jego szorstki głos.
- Ammie, ile razy prosiłem cię, żebyś nie używała mojej koszuli..?
Wstrząsam się i kurczę w sobie, znów postępuję wbrew jego woli. Jestem kiepską dziewczyną, do niczego się nie nadaję. Co ja sobie wyobrażałam? Że będę noszona na satynie, ubierana w jedwab? Że będę kochana? Głupia, naiwna Ammie. Masz za swoje, idiotko.
- Przepraszam..
Pojawia się w progu łazienki i łypie na mnie wściekłymi oczami. Po chwili jednak jego twarz łagodnieje, podchodzi do mnie i siada na kanapie obok.
- Mam nadzieję, że to ostatni raz. - mierzy mnie wzorkiem, spuszczam oczy. - No już ok. Jak było w domu beze mnie?
Wzruszam ramionami przegryzając łzy. Co cię to obchodzi, Louis? Nie udawaj, że mój czas ma dla ciebie jakąkolwiek wartość, znaczenie. Rok temu z łatwością nabrałbyś mnie na coś takiego. Ale nie teraz, kiedy wszystko się zmieniło.
Przysuwa się do mnie i obejmuje ciężkim ramieniem. nie potrafię oprzeć się wrażeniu, że robi to z niechęcią, z przymusu. Dreszcz przebiega przez moje ciało, kiedy szepcze mi do ucha.
- Marlen robi jutro mały obiad. Będzie One Direction, Zayn no i.. my. Byłoby miło, gdybyśmy tam wpadli. Chyba najwyższy czas zażegnać konflikty i.. no, ale jeśli nie chcesz, to nie musimy iść..
Marlen? Dlaczego to mi nie powiedziała? I całe One Direction? Zayn? H...Harry?
- A czy.. czy.. Harry będzie..? - pytam drżącym głosem kuląc się pod  ramionami Lou. Czuję, jak jego mięśnie sztywnieją. Wstaje i kiwa głową z wyraźnym niesmakiem na twarzy.
- Przecież mówię, że One Direction. Okej, jeśli masz coś przeciwko, nie musimy jechać.
- Nie! - mój głos przeszywa powietrze i wbijam wzrok w ziemię zawstydzona swoją reakcją. - Nie, ja.. pojedźmy. Czas zażegnać kłótnie.
- Dobrze. - Lou patrzy beznamiętnie w okno, by chwile później wskazać na łazienkę. Mam wrażenie, że jest zażenowany. - Może pójdziesz się już myć? Jest dość późno, muszę odpocząć.
Podnoszę się i wymieniamy zagubione spojrzenia. Odwraca głowę, zmieszany, szybko rzuca na kanapę koc i poduszki.
- Nie idziesz do sypialni..?
- Nie, muszę się wyspać, miałem ciężki dzień. Dobranoc, Ammie.
A więc znowu. Po co ja łudzę się, że będzie lepiej? Nie, nie będzie lepiej. Już nigdy, amen.
Biorę prysznic z potwornym uczuciem. Nie jestem kochana. Jestem jedynie balastem, którego Lou nie może się pozbyć, bo broni swojego honoru. Nakombinował, zgodnie z kodeksem rycerskim musi się teraz z tym pogodzić. Wiem, że lepiej sprawdziłby się u boku Eleanor, ze swoim.. ze swoim dzieckiem na rękach. Co ja najlepszego narobiłam? Jak mogłam dopuścić do tego wszystkiego? Skazać się na takie życie? Serce kurczy się we mnie na myśl o wszystkich, których.. zraniłam. Zraniłam? To chyba nie jest odpowiednie słowo.
Zarzucam na siebie szlafrok i wchodzę do sypialni. Wielkie, surowe łóżko, biała pościel i chłód, które mnie tu spotykają nie polepszają mojego stanu ducha. Kiedyś było tu cieplej. Kiedyś. Teraz ten pokój umarł, a ja razem z nim.
Leżę pod pierzyną i zastanawiam się, jak będzie wyglądało jutrzejsze spotkanie. Boję się, okropnie się boję. Co, jeśli wyjdzie na jaw, że nasze uczucie wygasło? Poza tym,  popatrzeć w oczy komuś, komu zrujnowało się życie nie będzie łatwo. Chociaż, kto wie, może to prostsze niż ciągłe wymienianie spojrzeń z kimś, kto cię nienawidzi? Pardon, nie ,,nienawidzi'' - ,,nie kocha''. Gdyby Lou mnie nienawidził, nie marnowałby czasu na bezsensowne pytania o mój dzień. On nie może mnie nienawidzić, to by było z jego strony niehonorowe. ,,Nie kocha'' znacznie bardziej pasuje do mojego obecnego położenia. Och, jaka jestem żałosna.

So leave me in the cold
    Wait until the snow covers me up
             So I cannot move
                     So I'm just embedded in the frost
                            Then leave me in the rain
                                   Wait until my clothes cling to my frame
                                         Wipe away your tear stains
                                                 Thought you said you didn't feel pain..


---------------------------------------------------------------------------
No i jest pierwszy rozdział II-ego sezonu. Jak Wam się podoba? Mam nadzieję, że wszystkie zagorzałe shipperki Harry'ego szczerzą zęby przez ekranem i krzyczą: ,,nareszcie jej się dostało!''. Ale nie cieszcie się przedwcześnie! Szykuje dla Was w tej serii wiele niespodzianek!
Całusy, dziękuję za to, że dzielnie czekaliście!