czwartek, 21 czerwca 2012

IV Up all night


Tego wieczoru nie miałam na nic ochoty. Leżałam przed telewizorem z ogromnym pudłem popcornu pod ręką i patrzyłam pustym wzrokiem w kreskówki. Jedyną osobą, wokół której kręciły się teraz moje myśli, był Malik. Paskudny, okropny, fałszywy Malik. I jego gładkie ręce, ciepłe usta, pachnące włosy. Uśmiech, kiedy zaciskał mnie w swych ramionach jak łup wojenny, a ja szarpałam się desperacko, by mnie wypuścił. Jego rozpalone oczy, przyglądające mi się w skupieniu. Nasze Dni Nonsensu, kiedy chodziliśmy nad wodę i puszczaliśmy kaczki, wykrzykując przy tym niesłychane głupoty. Tak, to było pewne. Nikt inny nie dorównywał Malikowi. Nikogo wtedy nie kochałam bardziej.
Moje rozmyślania przerwał telefon od Marlen.
- Halo halo tu radio MARLEN SORROW, czy dodzwoniłam się do stacji AMMIE BLUEBACK ?
- Marlen! Jak zawsze nie w porę! Tęskniłam! – uśmiechnęłam się do słuchawki.
Marlen zarechotała.
- Dzwonię, żeby się rozeznać w sytuacji, bo jak na razie, to moja przyjaciółka Ammie jakaś tam, nie odzywa się do mnie. Może wiesz, co u niej słychać?
- Cóż.. – odchrząknęłam. – Jak na razie wszystko równo się pierniczy. Zayn mnie nie kocha, Lou wyjechał z chłopakami do Irlandii, siedzę w domu sama, oglądam kreskówki i wyglądam jak nocna zjawa.
- Wpuść mnie, gwarantuję, że nie będę krzyczeć. 
Jak poparzona podbiegłam do drzwi i ze zgrzytem je otworzyłam. Marlen stała uśmiechnięta z wielką walizką w kwiaty, oczywiście cała w bransoletkach, w długiej spódnicy i lennonkach.
- Marlen!!! Jak ty to robisz, że zawsze mnie zaskakujesz?! – wpadłyśmy sobie w ramiona.
- Nie chciałam dzwonić, bo wymigałabyś się tysiącem spraw. Spakowałam rzeczy i przyjechałam. Tradycyjnie pociągiem.  Jestem wykończona..!
Pokręciłam głową z niedowierzaniem.
- Wchodź do środka, trafiłaś w samą porę na popcorn.
- Wcale nie wyglądasz jak zjawa. – stwierdziła Marlen przechylając głowę, kiedy już siedziałyśmy na kanapie. – Nie wiem, czemu Zayn cię rzucił.
Zagryzłam wargi.
- To nie on mnie rzucił.
Marlen wybałuszyła na mnie oczy i oderwała się od popcornu.
- O nie nie nie. To się nie dzieje naprawdę. Ja tego nie słyszę.
- Nie musisz, ja tylko stwierdzam fakty. Rzuciłam Zayna bo mnie oszukiwał.
Marlen kręciła głową z niedowierzaniem.
-No co jak co Mała A, ale tego to ja nie rozumiem. Rozumiem Liama, Nialla. Rozumiem nawet Harrego. Ale ZAYNA?! Albo kłamiesz, albo mam omamy.
- Len, nic nie rozumiesz!! Zayn od początku mnie oszukiwał!! Wykorzystywał!! Może rzeczywiście mnie lubił, ale prawda jest taka, że nie potrafi zrezygnować dla mnie z Perrie!! Ja na takie układy nie chodzę!!
Marlen kręciła ciągle głową jak w gorączce.
- Nie wierzę.. Przecież mówił, że to dla utrzymania pozorów…
- Mówić to  każdy potrafi. Ale na mówieniu się u Zayna kończy. Postawiłam mu warunek – ja albo Perrie. Wybrał Perrie.
- WYBRAŁ PERRIE!?!?!? – krzyknęła Len trochę za głośno.
- Przemilczał sprawę. Nic. Już nawet obiecywać mu się nie chciało.
Len zagarnęła garść popcornu i wepchnęła ją niewiele myśląc do buzi.
- Wiesz co..? - wybulgotała, kiedy już przełknęła popcorn. – Na smutki najlepszy jest dobry browarek.
Patrzyłam jak otwiera kwiatową walizkę i wyciąga z niej dwie puszki malinowego piwa . Rzuciła mi jedną, o dziwo złapałam ją bez mniejszych problemów.
- No. A jeszcze lepsze niż piwo, jest to. – tu wyciągnęła dwa zwinięte papierki. – Nic lepszego, nic lepszego niż świeży, pachnący pomarańczami joincik !
Załamałam ręce.
- Len, chcesz to pal, ale mnie nie namawiaj.
- Ok. – uśmiechnęła się podstępnie. – Siedź tu i dalej rozpaczaj po Zaynie. Płacz, głupia, płacz, nie pij, nie pal, nie baw się, tylko cierp i przegap fun.
Westchnęłam. Len podpaliła jointa, zaciągnęła się i odchyliła w tył głowę.
- O. Ja już na przykład w tej chwili nie myślę o niczym.
Wyrwałam jej z ręki jointa.
- Dobra, wygrałaś. – zaciągnęłam się i zapiłam piwem. – I co? Dalej o nim myślę.
- Poczekaj, Mała Am. Pozwól lekarstwu zadziałać.
Jakoż i pozwoliłam i po kilkunastu minut upływie czułam się nadęta i ociężała, a niejaki waćpan imieniem Los Malikos pędził po mojej głowie w świetlistej zbroi na fioletowym rumaku. Wybiegłam mu na pomoc, bo zbroi zdjąć nie mógł, a i go swędziała, a i go piekła niemiłosiernie w ciało rosłe. Ale kiedy dobiegłam do jego konia galopującego, ni z gruchy ni z Pietruchy pojawiła się Perrie w sukni ślubnej z diabelskimi rumieńcami na licach. I jak tam stałam, tak groza mnie niewypowiedziana przejęła i usnęłam niczym drwal po drzew całodniowym rąbaniu.
Kiedy się rano obudziłam, miałam wrażenie, że całą noc intensywnie trenowałam. W głowie mi stukało, zawroty głowy nie pozwoliły wstać z kanapy. Słyszałam jak Marlen krząta się po kuchni, ale nie miałam siły sprawdzić, co gotuje. Jakiś nieostry zapach krążył po mieszkaniu, ale nie rozpoznałam potrawy, która go uwalniała.
- Len..? – zabełkotałam i opadłam na poduszki. Po chwili ujrzałam rozmazaną postać w żółtej, zwiewnej sukience. Czekoladowa burza loków na jej głowie zatrzęsła się i usłyszałam radosny głos:
- Dzień doberek Mała Am! Na pewno jesteś głodna!
Przełknęłam ślinę.
- Niedobrze mi… w głowie mi się kotłuje…
Marlen zaśmiała się melodyjnie.
- Nic się nie martw! Wszystko przewidziałam. Ogarnij się trochę w toalecie, a ja dokończę szykowanie śniadania. – i zniknęła w kuchennych drzwiach. Powoli wstałam z kanapy i starając się opanować zawroty głowy poszłam do łazienki umyć się i ubrać w coś świeżego. Zimna woda dobrze mi zrobiła. Mdłości ustały, mogłam nawet ustać w pionie. Już w zdecydowanie lepszym humorze weszłam do kuchni. Marlen przypiekała coś w dziwnym urządzeniu oklejonym kolorowymi nalepkami.
- Mówię ci, Ammie, ja to kiedyś zostanę kucharzem! – zaśmiała się kładąc na talerz pachnące wanilią gofry. – Moja gofrownica jak zawsze niezawodna, ale no przecież to trzeba mieć dar…
-… żeby tak gotować. – dokończyłam znaną mi na pamięć formułkę, którą Len wygłaszała za każdym razem, kiedy przejmowała stery w kuchni. Uśmiechnęła się promiennie i postawiła przede mną talerz, polewając gofry gorącą czekoladą.
- Na mdłości najlepsze. A mówię ci, jakie z maryśką wychodzą! Niebo w gębie! No ale już jedz, bo ci wystygną i mój wysiłek pójdzie na marne!
Ugryzłam gofra. Wszystkie smutki w mig ustąpiły. Co jak co, ale gotować, to ta zwariowana Janis Joplin z Glasgow umiała całkiem nieźle.

4 komentarze:

  1. Zacne story, nie moge sie doczekać następnego rozdziału... gdzie ten Zayn, no!?

    OdpowiedzUsuń
  2. świetne . ♥

    {http://wexlovexnzllhximaginy1d.blogspot.com/
    zapraszam . ♥ )

    OdpowiedzUsuń
  3. MEGA blog, więcej Zayna prosze <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Chcesz aby twój blog został zauważony? Zareklamuj go na http://reklamy-opowiadan.blogspot.com/ :).

    OdpowiedzUsuń